Skrzydła Biznesu

Maciej Orłoś- dziennikarz, prezenter, szkoleniowiec

BWL: Przez dwadzieścia pięć lat był Pan twarzą „Teleexpresu”. Gdy program debiutował w telewizyjnej ramówce, wprowadzał w polskich mediach absolutnie nową jakość. Jakie to uczcie być mediowym trendsetterem?

MO: Trendsetter? To by było dużo za dużo powiedziane. Kiedy Teleexpress powstawał, mnie tam jeszcze nie było, do jego załogi dołączyłem po transformacji, w 1991 roku, czyli już po kilku latach emisji programu. Jako o prekursorze  mógłby o sobie pomyśleć główny twórca Teleexpressu Józef Węgrzyn, bo to on stworzył coś, co na tamte czasy rzeczywiście było kompletnie nowe i świeże. 

BWL: Pana pierwszym zawodem było aktorstwo. Skąd pomysł na zawodową woltę?

MO: Jak to w życiu często bywa, zdarzyła się sytuacja, której nie planowałem.

BWL: Przypadek?

MO: I przypadek, i nie przypadek. W warszawskiej szkole teatralnej, która stanowiła wówczas kameralne i mocno zintegrowane środowisko, studiowałem równolegle z Piotrem Radziszewskim: ja na wydziale aktorskim, on – wiedzy o teatrze. Znaliśmy się również z NZS-u. Piotr był szefem Teleexpresu i kiedy w 1991 roku szukali prezentera, Piotr przypomniała sobie o mnie. Co ciekawe, w tym samym momencie zaproponowano mi pracę w Dwójce u Alicji Resich-Modlińskiej. I tak oto nagle dostałem równolegle dwie oferty pracy w telewizji, a dodatkowo stanąłem przed dylematem: telewizja czy aktorstwo? Co ja mam wybrać? Pamiętam, jak Alicja żartowała: „Chodź do nas. Co tam będziesz robił w Teleexpressie, czytał wiadomości, to takie niemęskie”. 

BWL: Więc trzeba było podjąć męską decyzję…

MO: I tę męską decyzję podjąłem, wiedząc, że jeśli wybiorę telewizję, będę musiał definitywnie pożegnać się z aktorstwem, z kinem, teatrem. A także z reżyserią – bo i takie miałem wówczas plany. 

BWL: Ale chyba aktorstwa nie zawiesił Pan na kołku? Podejrzewam, że warsztat wyniesiony z PWST przydawał się w „podawaniu wiadomości”, zwłaszcza w tak nowatorski wówczas sposób?

MO: Przydał się w sensie czysto technicznym, pomagało już choćby samo obycie z kamerą, przydawała się odpowiednia dykcja, ustawienie głosu, świadomość mowy ciała. Ale z drugiej strony – w filmie to jest zupełnie inna kamera. W programie informacyjnym trzeba mówić do kamery, co w fabule jest wręcz zakazane, a przede wszystkim musiałem mówić jako ja, a nie wykreowana postać. Tak więc do pewnego stopnia balastem było takie aktorskie przyzwyczajenie, że się kogoś gra. Kiedy spojrzałem po kilku latach na archiwalne odcinki swoich pierwszych programów, zobaczyłem kogoś, kto odgrywa rolę „pana z telewizji”. Przyznam, że za dużo było w tym aktorstwa i dziwię się, że mi wtedy, na samym początku nie podziękowano.

BWL: Nadmierna samokrytyka. Sądzę, że widzowie tak tego nie analizowali. Raczej byli zachwyceni, że można tak inaczej, tak po prostu mówić z telewizyjnego okienka do ludzi.

MO: Nie, to nie kokieteria. W roku 1991 byłem kompletnie nieopierzonym dziennikarzem. Ba! Nawet nie dziennikarzem, a po prostu prezenterem, który powinien był odebrać solidne przygotowanie. Ale takie to były wtedy czasy, że na gruntowne szkolenia nie było czasu ani pomysłu. Wszystko wykuwało się w boju.

BWL: Dzisiaj to Pan szkoli z zakresu wystąpień publicznych i ogrom swoich telewizyjnych doświadczeń  przekazuje swoim kursantom i słuchaczom. Proszę o szczerą odpowiedź: czy każdy może zostać przynajmniej przyzwoitym mówcą? Do jakiego stopnia można się tego nauczyć?

MO: Odpowiedzią jest krzywa Gausa. Gros stanowią osoby, które po odpowiednim przeszkoleniu mogą być przyzwoitymi, dobrymi lub więcej niż dobrymi mówcami. Jest dosłownie garstka, która nie dźwignie przemawiania do większego audytorium, oraz garsteczka osób absolutnie utalentowanych. Ale i ci ostatni wymagają szlifu, bo sam talent to za mało, potrzeba feedbacku. Niekiedy chodzi o wskazanie drobnych potknięć. Na przykład ktoś mówi bardzo ciekawie, ale na przykład na dużo chodzi po scenie – i to przeszkadza. Albo mówi świetnie, ale za długo, miał uwagę słuchaczy, ich życzliwość, ale przesadził – mówił zbyt długo i znużył ich. Albo coś nie zagrało z mową ciała. 

BWL: Żyjemy w czasach, gdy to my coraz częściej stajemy się nadawcami, nie tylko odbiorcami mediów, choćby przez media społecznościowe. Czy fakt, że każdy w domu może dziś mówić do własnej kamery bądź kamerki, ułatwia naukę wystąpień publicznych?

MO: I tu paradoks. Oczywiście, coraz więcej osób tweetuje, ma profil na Instagramie, ale niekoniecznie już na YouTubie, bo to już jest trudniejsza sprawa. Jako trener z  zakresu wystąpień publicznych nie narzekam więc na brak pracy. Przy czym do pandemii były to niemal wyłącznie szkolenia stacjonarne, które dotyczyły mówienia do kamery i głównie wystąpień w mediach tradycyjnych. Mało kto zgłaszał się do mnie, by nauczyć się, jak mówić w mediach społecznościowych, jak nagrywać treści, jak robić relacje na Instastory. Ale pandemia wszystko to zmieniła. Ludzie zaczęli potrzebować bardzo specjalistycznych szkoleń dotyczących nie tyle wystąpień publicznych, co właśnie wystąpień online.

BWL: Na czym polega różnica? 

MO: Pewne sprawy są uniwersalne. Na przykład to, że warto mówić ciekawie. Banał? Niekoniecznie, bo nie każdy wie, co znaczy „ciekawie”. Ale przekaz onlinowy, czyli to, co teraz zdominowało komunikację np. w biznesie –  webinary, prezentacje online, etc. – ma też swoją specyfikę. I wcale nie jest łatwe. Bo nie jest łatwo na przykład przez godzinę mówić do kamery, a tego często wymagają webinary. Ja sam, pracując wiele lat w telewizji, nie miałem nigdy takiej sytuacji, żeby przez godzinę mówić do kamery. Nie ma takich formatów telewizyjnych. Więc jest to na pewno duże wyzwanie, zwłaszcza dla osób bez większego doświadczenia w mediach.

BWL: Jakie są najczęstsze błędy w wystąpieniach publicznych?

MO: W wystąpieniach online – zły kadr, bardzo dużo powietrza nad głową, złe światło, spojrzenie poza kamerę, ponury wyraz twarzy, monotonny rytm mówienia i co łączy się z powyższym – mówienie nudno. Swoim słuchaczom często przytaczam aforyzm S.J. Leca, że mówca powinien mówić do rzeczy, ale przede wszystkim do ludzi. Zaangażowanie jest najważniejsze, jeśli ktoś mówi ciekawie i z pasją, wtedy również słuchacze przymkną oko na ewentualne niedociągnięcia.

BWL: Pan mówi z dużą pasją o swoich szkoleniach. Ale to niejedyne pole Pana działalności zawodowej?

MO: Nie tylko u moich obecnych klientów wiele się przez pandemię zmieniło. Również u mnie osobiście – poza prowadzeniem szkoleń, które traktuję priorytetowo, prowadzę swój kanał na YouTube oraz poranki w Radio Nowy Świat.  Rozpoczynam również współpracę z platformą e-learningową, której jestem ambasadorem. W czasach, kiedy ludzie siedzą w domach, e-learning stał się ważniejszy niż kiedykolwiek. 

Wyimki 

  1. Człowiek bez uśmiechu nie powinien otwierać sklepu. 
  1. e-learning stał się ważniejszy niż kiedykolwiek.
  2. Maciej Orłoś bio

Dziennikarz, prezenter, prowadzący szkolenia z zakresu wystąpień publicznych. Obecnie właściciel kanału na YouTube i autor programu „W telegraficznym skrócie” udostępnianego na tym kanale. Prowadzący poranki w Radiu Nowy Świat. Przez 25 lat (1991–2016) prowadził „Teleexpress” oraz liczne inne programy na antenie TVP1. 


fot. Gabriel Bugajny

Udostępnij